Pisanki

Spotkałam Go po wielu latach. Przyszedł i mówi : gdzie twoja książka? Szukałem, miałaś napisać. Jesteś LEŃ. Napisz coś! Wkurzył mnie! Przychodzi taki młody…/ no, już nie aż tak, ale ciągle BARDZO młodszy ode mnie i świadomość niezmienności tego faktu wkurza mnie jeszcze bardziej / 

i mówi: napisz coś! 

                     Coś…

 i nic, jakoś tak głupio to słowo wygląda…

                 C O Ś…

no nie wiem, chyba na mnie nie działa i wjeżdżanie mi na ambicję tym razem nie zostanie uwieńczone sukcesem. Z moją ambicją jest jak z huśtaniem się na koniku, takiej desce na walcu. W górę… w dół… Na dole jest: nie potrafię!, a na górze: co? Ja nie potrafię?! No to jeszcze raz:   

                  COŚ!!! 

i znowu nic. Nie umiem pisać. Umiem czuć. Opowiem więc o tym, co czuje terapeuta gdzieś po środku swojej drogi zawodowej. Bo już nie na początku, ale  mam też nadzieję, że nie na końcu. To coś mieści się jakby między nosem a ogonem u psa. No uprzedzałam, że nie umiem opisywać! Będę więc podsuwać Wam obrazy. Tak jak uczę dzieci co to znaczy, że głoska znajduje się w środku wyrazu / czyli w tzw. śródgłosie… ojej, ale ja mądrze i profesjonalnie potrafię/. Opowiem więc o tym, co nie jest już pierwsze – bo wtedy człowiek jeszcze się boi, że nie potrafi – ale i nie ostatnie, kiedy mądry człowiek WIE czego NIE WIE, a głupiec po prostu umiera. Po środku spotyka się obawa, że ciągle się wie za mało i świadomość, że już się nie dowie wszystkiego. A teraz wyobraźcie sobie psa                                                                                     

  • ———————————*—————————======= )))))

Tu ma nos                                  a ja gdzieś tu                                                          tu ogon 

I chciałoby się, żeby to był jaaaaaaaaaaaaaaaaaamnik, a nie mops. 

              No i rozjechałam się w temacie jak ten pająk na wrotkach w Harrym Potterze. Każda nóżka w inną stronę, a środeczek / czyt. meritum / bęc! Teraz spróbuje poskładać ten bałagan.

Kiedy staję przed kimś, kto potrzebuje albo oczekuje /piszę z pełną świadomością tej różnicy/ mojej pomocy już wiem, że nie zawsze podołam jego wyobrażeniu o terapii. Bo nieraz nie mogę, nie umiem lub sporadycznie, zwyczajnie po ludzku nie chcę. Dawno temu, gdzieś przy nosie mojego zawodowego bycia nie umiałam tego odróżnić. Byłam pewna, że jeśli tylko będę się bardzo starała, efekt terapeutyczny jest murowany. Teraz pozwalam sobie na świadomość, że moja mistrzyni w zawodzie miała rację. Najważniejszym elementem terapii / każdej! / jest wzbudzenie motywacji do zmian. Bez tego NIC się nie wydarzy.  

             Teraz szybki rachunek sumienia:

Kiedy nie mogę?

– kiedy wydaje mi się, że wiem lepiej czego ktoś potrzebuje, kiedy nie słucham i nie patrzę dość uważnie. 

Kiedy nie umiem?

– kiedy ktoś jest tak poraniony przez los, że tak naprawdę już nie chce pomocy, bo chce tylko pielęgnować swój BÓL. 

Kiedy nie chcę? 

– kiedy ktoś próbuje mówić mi co powinnam lub co muszę zrobić bez zwracania uwagi na to, co ja sama czuję. Kiedy rodzic dziecka oczekuje…nie, on OCZEKUJE, że spełnię jego wizję, potwierdzę jego przypuszczenia i naprawię mu dziecko jak zepsutą zabawkę. A przecież to głównie on się nią bawił. I niestety to on zdecyduje czy pozwoli mi dotrzeć do tego, co tkwi w tym małym człowieku. Kiedy spotykam takich ludzi to mi się rzeczywiście nie chce. Tak, tak, wiem. Mam potem wyrzuty sumienia, że nie walczyłam, że może ten mały człowiek na mnie liczył, że go zawiodłam…ale nauczyłam się tłumaczyć sobie siebie przed sobą samą / no, przyznajcie… niełatwo to przeczytać i zrozumieć, ale zapewniam, że pisało się jeszcze trudniej /. Teraz już wiem, że muszę też chronić siebie, bo inaczej mój jamnik zdechnie i nie dotrwam do ogona.

                Przeczytałam to i wyszło mi, że właściwie nie pracuję, bo albo nie mogę, albo nie umiem, albo mi się nie chce. Czuję się w obowiązku zrobić kolejne podsumowanie i  ustawić to wszystko w odpowiednich proporcjach. W ciągu 18 lat pracy w terapii logopedycznej powyższe punkty dotyczyły 5 dzieci. Biorąc pod uwagę, że w skali miesiąca mam pod opieką około 60 -70 osób / nie licząc konsultacji, bo nie o statystyki chodzi / daję sobie rozgrzeszenie, choć skoro przez wszystkie te lata pamiętam tę piątkę, to siedzi to we mnie jak zadra.

              Czasami staję przed murem i dociera do mnie, że nie ma sposobu na przebicie go czymkolwiek, przeskoczenie, ani obejście. Kiedy spotykam kilkuletniego człowieka z walizką cierpienia nie do ogarnięcia moim dorosłym rozumem boję się, że nie dam rady. Tak bałam się przy 8-letniej Asi, która straciła matkę tydzień przed naszym pierwszym spotkaniem. I czasem ta nasza terapia to było tylko / a dla mnie aż / bycie razem. Bo czasem ważniejsze jest móc siedzieć komuś na kolanach i pozwolić by łzy drążyły ścieżkę w bólu, niż zajmować się całą resztą świata. Pamiętam też jej babcię, która przyszła do obcej przecież osoby i przyniosła wielką szarą kopertę pełną zdjęć, bo chciała komuś pokazać jaka jej córka była piękna, i pamiętam też, że miała na imię – Arleta. I pamiętam, jak obie płakałyśmy. 

               Teraz też tak się boję. Tak boję się przy 5-letnim Krzysiu, który odgania przeciwności losu jedną rączką… bo drugiej nie ma / taki mały żarcik Pana Boga /. Wiem, że jego łzy, złość, zapadanie się w smutek, nawet jego jąkanie  mogą mnie przerosnąć. A dodając do tego siniaki na jego ciele, które niekoniecznie są jego udziałem, chce mi się wyć. A czy wyjący terapeuta jest w stanie pomóc drugiemu wyjącemu człowiekowi? 

                Dawno, dawno temu / ale to nie bajka / na ścianie pokoju moich szalonych sąsiadów z akademika wisiało motto zapisane na papierze toaletowym: Życie, gdybyś ty miało dupę, jak ja bym Cię skopał! 

U mnie też czasem rozwija się ta rolka; w życiu kobiety, matki, terapeuty, człowieka. 

Ps.: A jednak znowu Ci się udało! Zawsze to robisz, a ja zawsze się daję w to wpuścić. Dziękuję Ci za to. 

Wieczór – nie przynosi spokoju ani odprężenia. Z wieczorem przychodzi niepokój przed nocą. W nocy – trudniej znieść strach, trudniej szukać pomocy, trudniej uspokoić dziecko. Nocą rośnie poczucie winy, bo sąsiedzi źle znoszą krzyki i płacz. Nocą wszystko jest czarne: myśli o przyszłości, niebo, rozpacz, na którą w ciągu dnia nie ma czasu. Ranek – zmusza do działania. Rutyna pozbawia myślenia. Ruch za ruchem precyzyjnie odmierza ilość pokarmu do podania. Pokarm musi mieć odpowiednią konsystencję, inaczej może spowodować zadławienie, a wtedy… pogotowie może nie zdążyć, lekarz może – jak już kiedyś – zapytać: ”po co pani ratuje?” A ona nie będzie umiała odpowiedzieć, bo jak wyjaśnić, że to także … życie.
Inna jego jakość, to prawda, ale jednak życie… moje życie też. Że nie mówi, nie chodzi, nie je samodzielnie, nie pójdzie z kolegami na podwórko, że się ślini i często krzyczy, że w pieluchach, że nigdy…, że zawsze… To nie znaczy, że się nie uśmiecha, że nie uspokaja się kiedy jestem blisko, że nie czuje, nie kocha…że go nie ma.
A on jest! Tak bardzo jest, że czasem chce jej się wyć!
Jak pogodzić jego potrzeby – bo swoich już dawno nie ma – z tym, na co ją stać?
                 Całe swoje życie poświęciła na naukę, rozwój: żeby dobre liceum, dobre studia, dyplom z wyróżnieniem, świetna praca z perspektywami, związek z cudownym człowiekiem.
Teraz uczy się cierpliwości przy wkładaniu do zaciśniętych przez nieposłuszne mięśnie ust łyżeczki z papką. Uczy się czekania, aż przełknie, czuje ulgę, gdy przełknął. Sama pochłania posiłki w pośpiechu – ona też nie gryzie – choć może, potem trochę boli żołądek, ale nie ma czasu inaczej. Teraz trzeba: przewinąć, oklepać plecy, odessać wydzieliny, żeby ułatwić oddychanie, wymasować mięśnie…
Dawno zapomniała o szkole, studiach, podróżach, znikających w zawrotnym tempie przyjaciołach, pracy – nie zarobiłaby na opiekunkę. Zasiłek? Już nawet nie umie się śmiać, gdy porówna jego potrzeby z tą jałmużną. Na początku wstydziła się brać, teraz niech się wstydzą ci, co dają te grosze.
                  Podróże – tak, czasem śni jej się jakaś zielona wyspa… ale szybko wraca do rzeczywistości. W rzeczywistości sama jest wyspą odciętą od świata. Cudowny mąż dawno złożył broń i wyjechał, żeby – jak mówił – zapewnić byt rodzinie i opłacić rehabilitację. Zapewnił – sobie święty spokój, nowe „normalne” dzieci, bo tu nie mógł znieść cierpienia. Tłumaczył: „wybacz, zapewnię wam środki do życia, dach nad głową, ale nie udźwignę tego”. No to ja dźwigam, bo nowa żona zadbała o własne interesy.
Dzieci sąsiadów wychodzą do szkoły, zaczyna się nowy dzień. Nowy taki sam. Za chwilę musi zmienić pampersa. Patrzy w oczy syna i czyta w nich to, co chciałaby usłyszeć, a on chciałby powiedzieć: „Kocham Cię Mamo”. Mówi to za niego i do niego: ”Ja też Cię Kocham synku. Dzień dobry, zaczynamy nowy dzień!”
                  To nie moja rzeczywistość. To obraz, który noszę w sobie po wielu latach prowadzenia terapii, opowieściach koleżanek z pracy i rodziców – nie tylko matek. To krzyk w ich imieniu. To głos do nas wszystkich, bo może gdzieś wokół nas są takie „samotne wyspy”. Nie trzeba dużo, czasem wystarczy wpaść z ciastkiem, zostać godzinę, żeby ktoś mógł mieć chwilę dla siebie, na szybkie zakupy, poczucie smaku herbaty, lub wykonanie kilku zwykłych dla nas czynności domowych. Nie bójmy się, że wyjdzie do sklepu na pół dnia – rodzice dzieci niepełnosprawnych potrafią w niewiarygodnie krótkim czasie zrobić to, co nam zajmuje cały dzień. Czasami wystarczy, że ktoś z nimi porozmawia, że będą mogli przez chwilę zająć się czymś innym, że ludzie nie będą od nich odwracać wzroku, albo tak jawnie współczuć. Bo „współczucie” jest jak puste pudełko. Cieszy, kiedy czymś je wypełnimy!
Pozdrawiam serdecznie, Elżbieta Kubiak

W grudniu 2012 roku dostąpiłam  zaszczytu uczestniczenia w spotkaniu klubu J / osób jąkających się / we Wrocławiu. O tym jaki to zaszczyt dowiedziałam się już na początku wizyty. Faktem jest, że to mnie zależało na tym kontakcie, ponieważ chciałam prosić o wsparcie radą i o odpowiedzi na pytania rodziców dzieci z problemem jąkania, które obejmuję terapią. Jestem logopedą, od 19 lat prowadzę zajęcia z osobami z różnymi problemami w werbalnej komunikacji. Jedną z tych grup, dla mnie bardzo ważną i wyjątkową stanowi grupa dzieci z jąkaniem. Szukam wsparcia dla rodzin „ moich ” dzieci, ponieważ w związku z szalonymi pomysłami miejscowych władz – pracuję w Piotrkowie Trybunalskim,  część dzieci zostaje nam zabrana w trakcie terapii, bez możliwości dokończenia zajęć. Stąd zrodził się pomysł na kontakt z osobami dorosłymi, których problem jąkania nadal dotyczy. Bo kto inny wie lepiej co pomagało, a co wpływało niekorzystnie na próby wejścia w płynność. Kto chętniej pomoże?

Otóż…nic bardziej mylnego. Ale od początku.

Aby nawiązać kontakt z klubem J wysłałam zapytanie, czy mogę przyjechać i przedstawić ofertę warsztatów logopedycznych, które prowadzę. Chodziło o to, że nie jestem zwykłą ciekawską osobą, która chce wejść i ”popatrzeć”, ale mam kontakt ze środowiskiem logopedycznym. Po uprzejmej informacji o braku zainteresowania wyjaśniłam, że cel mojej prośby jest też inny. Korespondencja z prezesem klubu trwała niemal 2 miesiące. Przez cały ten czas utrzymywał mnie w przekonaniu, że spotkanie takie jest jak najbardziej możliwe. Faktem jest również to, że jeden przyjazd z przyczyn zdrowotnych musiałam odwołać. Miłe było zainteresowanie Pana Prezesa moim zdrowiem. Nadal nie było problemu, ponieważ  będzie jeszcze tyle spotkań. Dzięki korespondencji mogłam dowiedzieć się o ogromnych osiągnięciach Pana Prezesa zarówno w dziedzinie literatury, jak i sportu, to naprawdę cieszy, gdy ma się do czynienia z tak inteligentnym i otwartym człowiekiem. Otrzymywałam również propozycje zakupu książek, kalendarzy, albumów, w tworzeniu których jakiś udział miał mój rozmówca. Nie skorzystałam. Po kolejnej propozycji zakupu, na którą nie zareagowałam, zapytałam czy uzgodniony termin mojego przyjazdu jest aktualny, otrzymałam krótki komunikat: „Spotkanie jest aktualne, ale tylko dla osób jąkających się – dla obcych wstępu nie ma.” 

I stop. I koniec uprzejmości. Panie Prezesie, jeśli chodziło o te albumy i in. sprzedawane przez Pana publikacje trzeba było powiedzieć, że jest to transakcja wiązana. Przecież jeśli z własnych pieniędzy opłacam przejazd do Wrocławia i noclegi, to i kalendarz mogłam kupić! 

Jestem upartym człowiekiem, jeszcze bardziej upartym terapeutą i mimo wycofania zaproszenia pojechałam. Chciałam osobiście usłyszeć, że te dzieciaki Was nie interesują. Przed rozpoczęciem spotkania / wiem, że to ważny czas dla Państwa i szanuję to/ przedstawiłam krótko swoją prośbę, pokazałam spisane od rodziców pytania i poprosiłam o odpowiedzi informując, że poczekam na korytarzu. Ze względu na nieobecność prezesa spotkanie miało nieco inny charakter i zostałam zaproszona. 

Grupa miała swojego „szefa” – był to człowiek młody, uśmiechnięty, sympatyczny – to pierwsze wrażenie. Po chwili wiedziałam już, że tylko co do wieku się nie pomyliłam. Nigdy wcześniej nie spotkałam takiej mieszanki pogardy, lekceważenia i agresji zebranych w jednej osobie. Potem zaczęło się przesłuchanie: dlaczego Wrocław /czy nie wiem, że bliżej mam inne kluby…, dlaczego nie przesłałam pytań…, nie musiałam przyjeżdżać…/ i co dałoby tłumaczenie, że dla mnie kontakt osobisty jest ważniejszy.  Jak to wytłumaczyć komuś, kto przez cały czas rozmowy – nie, audiencji! – stukał w klawiaturę komputera? Jak wytłumaczyć, że kiedy się rozmawia ze starszą od siebie kobietą, to pewne ogólnie przyjęte normy zachowania obowiązują? Szkoda czasu.  Jak udowodnić komuś i sobie, że dlatego Wrocław, bo to cudowne miejsce, w którym do dziś spotykałam samych życzliwych, serdecznych i otwartych ludzi? Powoli traciło to znaczenie dla mnie samej. 

To było jednak tylko preludium, taka gra wstępna przed prawdziwym przesłuchaniem: jakie metody pracy stosuję / konkrety!/; z kim pracuję; czy umiem odróżnić rozwojową niepłynność mówienia od jąkania; na czym według mnie polega terapia w jąkaniu etc… Nie muszę chyba dodawać, że  każdej mojej odpowiedzi towarzyszyło pogardliwe rozbawienie ogółu. Z  początku chciałam nawet dyskutować, wyjaśniać, ale właściwie dlaczego mam w ciągu kilku minut streszczać wypracowane przez kilkanaście lat pracy metody?! Jakim prawem ktoś, kto mnie nie zna ma czelność podważać moją wiedzę i kompetencje! Bo co? Bo się jąka, więc wszystko mu wolno?! Wiem, że przyczyna takiego zachowania tkwi w głębokim zranieniu i rozczarowaniu otoczeniem, terapeutami. Wiem, że agresja to tak naprawdę obrona przed agresją innych, której doświadcza się w życiu,  ale nikt nie ma prawa do traktowania innych z taką pogardą. Chcieli mi Państwo udowodnić, że w całym świecie nikt Was nie rozumie /”pani nie ma pojęcia o jąkaniu…, w Polsce nie ma logopedy, który wie cokolwiek na ten temat…, inni mnie nie interesują, liczę się tylko ja sam…”itp./. 

Szanowny Panie wiceprezesie grupy

o Pana jąkaniu nie wiem nic, oprócz tego jakie katastrofalne spustoszenia poczyniło w pańskiej osobowości. Ale pan o mnie też nic nie wie. Zagiął mnie pan statystyką? Nie interesują mnie cyfry. Mnie interesuje człowiek, który się za tymi cyframi kryje, jego historia, jego ból i samotność. Bo o człowieka, który przychodzi do mnie po pomoc walczę. Przyznał Pan, że nie przeszedł żadnej terapii / „bo przecież to nie ma sensu…, bo jąkania nie da się wyleczyć…”/. Może często nie da się wyleczyć jąkania, bo zaskoczę Państwa – nie tylko od terapeuty to zależy – ale można pomóc człowiekowi. A Wam – proszę wybaczyć poufałość –  tak naprawdę nikt nigdy nie pomógł, nikt  o Was nie zawalczył. To smutne, bo nikomu nie dacie szansy. Okłamywaniem siebie jest twierdzenie, że „ mnie jąkanie nie przeszkadza, ja tego nie słyszę”, bo gdyby tak było, to nie szukalibyście wsparcia, bo po co? 

Szanowni Państwo! Ja może nie znam się na tym, co od 19 lat robię, ale gdy spotykam po latach moich dawnych podopiecznych, to wiem, że było warto. 

I powtarzam uporczywie, w nas nigdy nie płacze kobieta czy mężczyzna, dorosły czy dziecko, mądry czy głupi…w nas zawsze płacze człowiek. Slogan? Ale jaki prawdziwy. 

Osoby, które potrzebują prawdziwego wsparcia muszą bardzo starannie dobierać grupę, której zaufają, bo może to być kontakt pomocny lub destrukcyjny. Nie jest łatwo dawać oparcie i równie trudno je przyjmować. Życzę powodzenia. 

A tak swoją drogą trochę mnie kusi stworzenie takiej grupy dla dorosłych w moim Piotrkowie, bo nie słyszałam o istnieniu takiej formy pomocy. Może jeśli będzie odzew i zainteresowanie to kto wie?

Pozdrawiam mimo wszystko, logopeda z prowincji Elżbieta Kubiak

Ps. Dziękuję za odpowiedzi na pytania rodziców, chociaż chyba nie powiem im w jakiej atmosferze je zdobyłam. Przekazałam je podczas spotkania grupy wsparcia, którą zaczęłam prowadzić. To było ważne spotkanie, również dzięki Wam.

ZMIANA

         Czy ktoś, kto ma taką silną świadomość swojej niedoskonałości może pomagać komuś w odnajdywaniu drogi, na którą sam z lęku nie potrafi wejść? Czy jeden ślepy może pokazywać drugiemu ślepemu jaki piękny jest świat? Może, bo każdy z nich czuje inaczej, inaczej smakuje życie. Tak więc ja, która boje się naruszyć stałość swojego świata pokażę Wam nową drogę. Drogę do zmian. Zaczęłam od tego, że wymyśliłam sobie mężczyznę. Wiem, wiem nie ja pierwsza, ale ja stworzyłam takiego tylko dla siebie / bez chwalenia się nim przed koleżankami /. Takiego nierealnego, nieskażonego ludzkim wyglądem. Co to nieważne, czy gruby, niski, łysy, czy wręcz przeciwnie obłędnie cudny i „ciachowaty”. Bo chcę wreszcie poznać swoje oczekiwania i tęsknoty, a jego materialność będzie mi przeszkadzać. Bo żeby dotrzeć do siebie muszę to zrobić okrężną drogą, autostrady nie ma.  Zaczęłam szukać sposobu na dotarcie w głąb  siebie i nagle słowa zaczęły wylewać się szerokim strumieniem. Chcę odkryć w sobie potrzebę mówienia komuś:

Kocham w Tobie dziecko, które boi się świata 

Kocham w Tobie dorosłego, który zawsze wie co trzeba

Kocham w Tobie, siłacza, który walczy z przeciwnościami losu

Kocham w Tobie mężczyznę, który jest ciałem 

Kocham w Tobie mędrca, który powie jak żyć

Kocham w Tobie niezdarę, którym chcę się opiekować 

Kocham w Tobie leniwca, który wygrzewa futro w słońcu 

Kocham w Tobie nieszczęście, które możesz wypłakać 

Kocham w Tobie siebie, bo przy Tobie jestem piękna 

Kocham w Tobie niewiedzę, bo wtedy jestem mądrością 

Kocham w Tobie wściekłość, bo wiem, że wtedy jest Ci źle 

Kocham w Tobie wariata, bo wtedy budzisz we mnie dziecko 

Kocham w Tobie zmęczenie, bo wtedy jestem Twoim oddechem 

Kocham w Tobie rozpacz, bo wtedy mogę Cię przytulić 

Kocham w Tobie odpowiedzialność, bo wtedy ja nic nie muszę 

Kocham w Tobie zagubienie, bo wtedy jestem Twoją siłą 

Kocham w Tobie nieutulenie, bo wtedy moje ręce są ciepłe 

Kocham w Tobie niecierpliwość dłoni, bo wtedy wiem że mnie pragniesz 

Kocham w Tobie miłość, bo wtedy kocham naprawdę 

Kocham w Tobie człowieka, bo jesteś dla mnie TYM WSZYSTKIM…

                To się nie kończy, tak można całe wieki…

                 Zrobiłam w sobie takie porządki, taką wyliczankę. Wnioski, co z tego mam, a co chciałabym mieć zostawię dla siebie, bo przecież to moja bajka. Teraz jednak już wiem gdzie jest ta droga i będę próbowała nią iść, bo to mój pomysł na życie i na każdego człowieka. Na męża, ukochanego, sprzedawcę w kiosku /” Kocham w Tobie uśmiech, bo tak pięknie mówisz mi rano dzień dobry”/, lub niemiłą panią doktor / „Kocham w Tobie tę wyniosłość, bo przy Tobie ja jestem wspaniała „/. Ten ostatni przykład nie jest chyba najlepszy. 

Odkryłam też, że to prosta droga do:

Kocham w Sobie odkrywcę, bo mam potrzebę szukania dobra

Kocham w Sobie lenistwo, bo zauważam wtedy kolory 

Kocham w sobie energię, bo wtedy daję ludziom siłę 

Kocham w Sobie niemoc, bo wtedy można się mną zaopiekować 

Kocham w Sobie kobiecość, bo wtedy staję się ciepła 

Kocham w Sobie miłość do dzieci, bo są darem od Boga 

Kocham w Sobie ból, bo wiem że on kiedyś minie 

Kocham w Sobie porażki, bo potem mogę się podnieść 

Kocham w Sobie siłę, bo mogę pokonywać trudności 

Kocham w Sobie nieszczęście, bo lepiej potem widzę drugą stronę 

Kocham w Sobie zaradność, bo mogę uczyć jej innych 

Kocham w Sobie nienawiść, bo wtedy wiem co mnie niszczy 

Kocham w Sobie dystans, bo wtedy uważniej obserwuję innych 

Kocham w Sobie nieśmiałość, bo wtedy inaczej odkrywam ludzi 

Kocham w Sobie ostrożność, bo chroni mnie przed złem tego świata 

Kocham w Sobie otwartość, bo czasem chcę objąć wszechświat 

Kocham w Sobie wariatkę, bo wtedy mogę odreagować 

Kocham w Sobie wściekłość, bo wtedy nie dam się zniszczyć 

Kocham w Sobie niepokorność, bo wtedy idę własną drogą 

Kocham w Sobie uległość, bo wiem że to minie 

Kocham w Sobie rozrzutność, bo wtedy mogę dawać 

Kocham w Sobie miłość,  bo kiedy kocham obdarowuję cały kosmos…

                 Od dziś uczę się kochać 

W kimś, w sobie, dla innych, dla siebie.

Podsu…mowa…NIE 

Czyli niePoradnik Młodego Terapeuty

                Jeśli ktoś nie potrafi wymyślić tytułu, to resztę też chyba powinien sobie darować. Ale ja jestem uparta jak…albo raczej mój upór jest upierdliwy jak…jajko na twardo, które ganiamy po talerzu. Przecież nikt nam nie każe go jeść, ale mamy taki wewnętrzny przymus, że dopóki jest nie odpuścimy. Gdy chce się coś ludziom przekazać – bo człowiek zawsze uważa, że ma coś mądrego do pozostawienia potomności – trzeba to ubrać w odpowiednie słowa, uporządkować, nadać jakiś kierunek. No, znaleźć koniec sznurka, co to prowadzi do kłębka / początek kobieto, początek! /. Ale dla mnie to zawsze było trochę na odwrót, na przykład taśmę w magnetofonie / tak, tak wot technika / przewijałam „do tyłu” z przekonaniem, że wrócę do początku utworu. I wiecie co? Zawsze mi się udawało i do dziś jestem niepomiernie zdziwiona, że podobno nie powinno.

                    Ale tak właściwie to miało być o  terapii logopedycznej. Tak właśnie, miał to być poważny tekst o odpowiedzialnej dziedzinie nauki zwanej LOGOPEDIĄ. No i co? No i nie wyszło. Sznurek mi się rozlazł. Spróbuję inaczej, przecież nie musicie dalej czytać. Wydano sporo książek, napisano wiele artykułów na temat terapii logopedycznej, zajęć dla dzieci i dorosłych /chyba trochę mniej /,tony i tomy na temat ogólnie pojętej psychologii. Czytamy prace mądre, ciekawe, pomocne / wybierz 2 w 1, bo 3 to tylko w reklamie /. O tym jak czuje się ktoś z problemem jąkania, autyzmu, z  ogólnie szeroko rozumianymi zaburzeniami komunikacji językowej, pisało wielu mądrych ludzi a ja mam ciągły niedosyt. No bo kto zastanowił się kiedyś jak w tym wszystkim odnajduje się sam terapeuta? Powodem może być i pewnie jest moja głęboka ignorancja, ale cóż kiedy już się wydało, to chwilę się nad tym zatrzymam. Dla siebie samej…

Gdy spotykamy nową osobę, którą mamy objąć / ładne słowo i bardzo na miejscu / terapią, nasze działania powinny być dobrze przemyślane i zgodne z wyznaczonym celem. Po to tworzy się tzw. Programy Terapii Logopedycznej na dany rok szkolny / tak jest w poradni, w której pracuję / dla każdego podopiecznego. Powinien być – ten program, nie podopieczny – jak …szyte na miarę lakierki. Nie za ciasne – bo człowiek się zniechęci, nie za luźne – bo trzeba jasno wytyczyć drogę. I często tak jest jeśli problem tkwi tylko w artykulacji, jeśli wystarczy tylko wywołać nowe dźwięki lub skorygować wady. Proszę bardzo, moje lakiereczki stoją równo i błyszczą w słonku jasno oświetlając moje niewiarygodne umiejętności terapeutyczne / tak, czasem tak właśnie się dopieszczam zawodowo /. Świadomie przeszłam na liczbę pojedynczą, bo może tylko ja tak mam. Wówczas statystyka osiągnięć mi rośnie, zadowolenie własne i ogółu wysokie, a samoocena…patrzy na mnie z dachu wieżowca…Ale jeśli spotykam kogoś, kto potrzebuje czegoś więcej niż terapii logopedycznej, bo tę drogę już przewędrował i nie doprowadziła go tam dokąd zmierzał, to co wtedy? Wtedy moje  wylakierowane, jasno wytyczone programy i plany zamieniają się w …walonki dziadka…niezbadaną  przestrzeń, w którą nie każdy zechce wejść, bo wrażenia mogą przerosnąć rzeczywistość. Tu już nie ma wyraźnej drogi, tu jest ciemność i szukanie po omacku. A to, w co wdepnę nie zawsze musi roztaczać zapach fiołków. 

                    I tu zaczyna się WYZWANIE 

Najtrudniejsze jest jednak dobranie odpowiedniego obuwia do sytuacji, a o tym czy miałam rację często nie dowiem się nigdy, bo efekty pracy moi podopieczni ocenią po latach, kiedy sami dorosną lub dojrzeją do ocen. Kiedy będą umieli spojrzeć za siebie na mnie. Jeśli gdzieś w oddali ich pamięci będzie po mnie ślad to znaczy, że było warto, że „byłam” i mam świadomość, iż nie jest to tożsame z „pomogłam”. Bo to „być” = „ mieć szansę”.

                  Kiedy  oglądam się za siebie i widzę 18 lat krętej drogi przez terapię, odnajduję takie diamenciki, które świecą własnym blaskiem. To trochę jak światełka w tunelu, ale proszę nie mylić mnie z motorniczym tramwaju. Moje działania są niestety mniej przewidywalne, a tory układam sobie sama, czasami korzystając jednak ze sprawdzonych rozjazdów.

Tomasz, Sylwia, Justyna, Igor, Adrian…

Jesteście moimi lampionami, sensem tego co robię i powodem,  dla którego będę robić to dalej. Jesteście samym dobrem, choć nasze spotkania były / i są / pełne łez, bólu, zniechęcenia. Bez Was nie byłoby mnie jako terapeuty i trochę też jako człowieka. Bez Waszego wysiłku i odwagi to co robię stałoby się rutyną, obowiązkiem.

Widziałabym szyny, nie dostrzegłabym DROGI.

DZIĘKUJĘ